„STOCZNIA”, czyli o murales Iwony Zając
Agnieszka Maria Wasieczko
W 1962 roku rozpocząłem pracą w Stoczni. Miałem 14 lat. Nie myślałem, ze na tak długo tu zostanę. To miała być przygoda za młodu. Skończyłem zawodówkę, jeszcze bym może nie pracował, ale zdałem do technikum wieczorowego i chciałem je skończyć i tak zostałem. Wojsko, ożeniłem się, potem dzieci. I dalej już nie można szukać, jak się znalazło swoje miejsce. Przez tyle lat widziałem, jak ludzie przychodzą, odchodzą, a człowiek zostaje cały czas ten sam. 35 lat pracowałem bezpośrednio na statku, później coś miałem ze sercem i mnie zdjęli. Tutaj na hali pracuje siedem lat…
„Mural „Stocznia” to zapis moich rozmów z pracownikami Stoczni Gdańskiej. O życiu, o pracy, o marzeniach, o niespełnionych planach i rozczarowaniu” – tak powiedziała Iwona Zając o swoich najnowszych malowidłach ściennych, które w 2004 roku zajęły 250 m kw. muru okalającego stocznię. W swym projekcie zainaugurowanym podczas Festiwalu Malarstwa Ściennego „Węzeł Kliniczna” słowo połączyła z obrazem. [1] Spisane z dyktafonu fragmenty rozmów ze stoczniowcami w olbrzymim powiększeniu przeniosła na papier, a następnie wycięła szablony. Poddane stylizacji, niebieskie i czarne napisy umieściła na żywym, błękitnym tle 23 przęseł wielkiego muru od ulicy Jana z Kolna. Wspomnienia anonimowych robotników artystka rozbiła panoramami stoczni wykonanymi w technice szablonu na podstawie powiększonych fotografii. W tę narrację artystka wplotła również dwa autoportrety, na których uwieczniła się jako naga postać o skrzydłach skonstruowanych ze stoczniowych dźwigów. Projekt zamknęła własnym tekstem, w którym wielu osobom podziękowała za pomoc. Przede wszystkim – przyjaciołom i młodzieży z Integracyjnego Klubu Artystycznego „Winda”, dzięki którym projekt mógł powstać. Bez subwencji i sponsorów. Czarne i niebieskie litery, dźwięczą na żywym błękicie tła. Dzięki nim mury „przemówiły”. Proste, niekiedy szorstkie, nieoszlifowane słowa urzekają i szczerością.
„To mój hołd złożony tym ludziom i temu miejscu” – powiada Iwona Zając o swojej pracy poświęconej stoczniowcom. Klimat Stoczni Gdańskiej „smakuje” ona codziennie. Trudno o niej zapomnieć. Tu jako rezydentka Kolonii Artystów od ponad trzech lat ma pracownię, która często stawała się jej domem. Pracując miesiącami nad malowidłami „Stocznia”, zostawała tu na noc. Przenikające się dźwięki, obrazy, wspomnienia, skojarzenia, niezwykle intensywne spotkania z ludźmi zawsze absorbują tu wyobraźnię. Sprawiają, że stocznia „dociera” do wszystkich zmysłów. Bezkresna, trudna do ogarnięcia przestrzeń oszołamia. Monumentalna, industrialna architektura tchnie energią. I choć dziś opustoszała, zarosła i zmurszała, nadal kryje w sobie niezwykły potencjał pobudzający do działania. Zdali sobie z tego sprawę młodzi artyści, w 2003 roku zaproszeni przez Iwonę Zając na Międzynarodowy Plener „Stocznia – spojrzenie z zewnątrz / Konfrontacje”. O serii rysunków, które sama wykonała podczas niego, tak powiedziała:
„Przygotowana przeze mnie prace są jednym wielkim kolażem z tego, co działo się we mnie przez ostatnie lata. Z mojej głowy wyrasta rower i kwiaty, łączą się z rurami, moje ciało staje się kadłubem statku, częścią konstrukcji hali.” [2] Podobnym kolażem, zapisem jej obecności w stoczni i dialogu, jaki z nią wiodła są również jej ścienne malowidła. Wystawa „Młoda Stocznia” (2004), którą zrealizowała wspólnie z młodymi ludźmi z Integracyjnego Klubu Artystycznego „Winda”, w którym prowadzi zajęcia plastyczne, odsłoniła to, jak widzą stocznię. [3] Idąc śladami jej narodzin, podczas pleneru przeprowadzonego w 2003 roku, wspólnie z nimi oglądała potężne hale, zabytkowe kuźnie, piece oraz tak „niedzisiejsze” przedmioty, jak szyldy „Załóż odzież ochronną” i innymi hasłami BHP. Razem z młodzieżą wsłuchiwała się w śpiew mew, odgłosy uderzeń młotów, walcowania i spawania. Wszyscy przyglądali się kuciu stali i malowaniu statków. Zapisem przeżyć stała się seria rysunków oraz spontanicznych notatek. W swoim albumie „Konfrontacje 2004/po godzinach” Iwona Zając umieściła dokumentację projektu, jak również znalezione na terenie stoczni obrazy robotników wykonane technika olejna z czasów działającego w latach 70-80-tych kółka artystycznego pod patronatem Stowarzyszenia Artystów Amatorów. Rozproszone po domach i prywatnych kolekcjach, bezpowrotnie zniknęły ze stoczni. Odnalazła tylko dwanaście z nich. Dlatego odkrycie tych prac w kontekście lokalnym – w miejscu, w którym powstały, z dala od sterylnych muzeów, było dla niej wyjątkowym przeżyciem. Malowane przy odgłosach stoczni, nasiąkły jej genius locci. Obarczone bagażem emocji, skojarzeń i wspomnień nadal poruszają swą bezkompromisową szczerością. Te osobiste narracje są tak przekonujące, że nie wymagają chyba żadnego komentarza.
Bezpośrednią inspiracją dla muralu „Stocznia” stała się praca Dockstories Anny Olivier. Iwona Zając dowiedziała się o niej ze strony internetowej poświęconej artystce z Bristolu. Praca umieszczona wzdłuż olbrzymich murów okalających miejscowe doki (Bristol City Docks), powstała w lipcu 2003 roku jako cześć szerszego projektu „Artyści na rzecz dialogu” (Dialogue artists project). Wtedy też swe prace zlokalizowane wzdłuż Doków w Bristolu wykonało 13 zaproszonych artystów. Na projekt Anny Olivier złożyły się opowieści ludzi o wydarzeniach, które miały miejsce w okolicach doków i wpłynęły na ich życie. Przypadkowych uczestników projektu artystka pytała przeważnie o to, co się stało, a także o lokalizację zdarzenia. Mało zainteresowana opowieściami poświęconymi dziejom doków, szczególnie poszukiwała historii, które ludzi dotknęły osobiście. Interesowało ją również to, jakie emocje wywołały te wydarzenia. „Czy na terenie Bristol City Docks spotkałeś kiedyś miłość swego życia? Czy zgubiłeś portfel? Jak się wtedy czułeś?” – pytała się Anna Olivier uczestników swego projektu. Zapewniwszy im anonimowość, na murze okalającym tereny stoczniowe wykleiła prywatne wspomnienia, zderzając ich intymny charakter z przytłaczającym ogromem zakładu. Opublikowała je również na stronie internetowej projektu.
Iwona Zając zdała sobie sprawę z tego, że z podobnymi, intymnymi emocjami już się spotkała, słuchając opowieści ludzi pracujących w Stoczni Gdańskiej. „Jestem dzieckiem stoczni, tu zacząłem pracę i tu zostanę na dobre i na złe…” – mówili o niej często robotnicy. Jak przyznała artystka, ciągle się uczy ona stoczni. Kiedyś, podobnie jak wszyscy, uległa fascynacji „wielką” Solidarnością i magią poruszającego emocje miejsca, w którym miał się spełnić mit o wolności i braterstwie. Teraz Iwona uważnie słucha zwykłych ludzi, gdyż z tego wielkiego mitu niewiele już zostało. Doświadczenia historii nauczyły, że magiczne słowo „solidarność” – zbrukane przez politycznych karierowiczów – niewiele dziś już znaczy. Ideały współdziałania i bycia we wspólnocie zniszczyła konkurencja i gonitwa za pieniądzem. „STOCZNIOWCY WYWALCZYLI WOLNOŚĆ I MUSZĄ ZA TO ZAPŁACIĆ” – powiedział jeden z nich. „Przeszedłem całą historię [stoczni], brałem udział w demonstracjach, nie odegrałem jakiejś większej roli podczas strajków – wczytujemy się w słowa z muralu. – Jak miał być strajk, to wszyscy szli strajkować. Ludzie naprawdę wtedy się bali, nie było miejsca na marzenia, czy plany.” Jak przyznali sami stoczniowcy, nie podoba im się dzisiejsza Solidarność i związek zawodowy Sierpień ’80. Czują się wykorzystani, zawłaszczeni przez polityków. Nie chodzą więc na szumnie obchodzone rocznice związku. Jak powiadają, trzy krzyże, oficjalne święta obchody, wieńce – to dla nich fikcja. Do niczego nie jest im też potrzebna wystawa „Drogi do wolności”. Dlaczego zabrakło na niej modeli wznoszonych przez nich statków, do których byli tak przywiązani? „Wiadomo, to jest polityka” – mówią. Do polityki się nie mieszają.
O etosie i Solidarności nie chciała też mówić Iwona Zając. W swej pracy nie chciała uprawiać martyrologii. Chciała powiedzieć o człowieku. „Wszystko zaczyna się od jednostki, indywidualnego człowieka, który ma swoje lęki, potrzeby, marzenia. Każdy człowiek to fascynująca historia” – wyjaśniła. Dziś stoczniowcy koncentrują się przede wszystkim na pracy. Ich anonimowe opowieści układają się w pasmo codziennych trosk i radości. Zwykle są dość banalne. Pracownicy mówią o dumie przy wodowaniu pierwszego statku, ale również o lęku przed wypadkiem, utratą zdrowia i życia. Marzą o odpoczynku i prostych przyjemnościach. „Jakaś cząstka mnie jest w każdym statku, nawet jest taka trochę radość jak statek przypływa na remont do naszej stoczni.” – powiadają. Stoczniowcy podejmowali zwykle pracę jako młodzi ludzie. Mało który myślał, że tak długo pozostanie w jednym miejscu. Nie zawsze ułożyło im się tak, jak tego chcieli.
Często przecież idzie się tam, „gdzie są pieniądze”. (…) Związałem się z tą pracą i muszę tu być do końca, choć zdrowie nie dopisuje i nie raz mam dość” – powiada jeden ze stoczniowców. Jednak nie chcą opuszczać zakładu i ludzi, z którymi przepracowali. Ta praca to część ich życia. Trudno się im wycofać. Nawet wtedy, gdy stoczniowcy czują się przygaszeni, oszukani, niedocenieni, wykorzystywani, przegrani. „Jesteśmy tylko do roboty, do niczego więcej dopóki mamy zdrowie, bo jak nie ma zdrowia, to nas kopią” - powiadają. Są do stoczni tak bardzo przywiązani, że przychodzą pracować nawet wtedy, gdy czasami przez kilka miesięcy nie dostają pensji. Ostatnio coraz częściej odczuwają lęk przed bezrobociem, widmem restrukturyzacji, starością i pustką po przejściu na emeryturę.
„Jak zamykali część zakładów nie czułem się za dobrze, bo bez pracy to gdzie, co mam robić? Kraść czy co? Było nieprzyjemnie. Jeszcze jak człowiek młody to nie ma sprawy i jak ma jakiś fach to zawsze znajdzie jeżeli chce, ale w starszym wieku to trzeba wytrwać.” Robotnicy chcą przede wszystkim dopracować do spokojnej emerytury, a potem odpocząć. Jednocześnie zdają sobie sprawę z tego, że w nowej pracy trudno byłoby się im odnaleźć. Boją się bezczynności. „Na emeryturze nie wiadomo, co ze sobą zrobić, brak tego rytmu, kiedy rano wstaje się, idzie do pracy, wraca się.” Prawie każdy z nich powiada, że odczuje brak stoczni. „Jak będę na emeryturze pewnie na początku będzie mi stoczni brakowało, będę do niej przychodził, załatwiał jakieś dokumenty, ale mam domek na wsi i będę podążać bardziej w tym kierunku. Chcę się zaszyć. Działka, spacery po lesie, wnuki zrekompensują mi brak stoczni. Zdrowie żeby tylko dopisało” – czytamy. A marzenia? – „Zapomniałem o swoich marzeniach” – powiada jeden ze stoczniowców, gdyż coraz o nie trudniej. „Jeśli chodzi o marzenia, to chciałbym w końcu pojechać na jakieś wakacje za granicę – dodaje drugi. Nie do pracy, tylko normalnie – pozwiedzać, poznać inne kultury, zwyczaje. Chciałbym mieć też spokojną emeryturę, odpocząć.” Inne plany? Jest jeszcze w nich miejsce na spotkania z przyjaciółmi, celebrowanie dawnych znajomości nawiązanych jeszcze w stoczni. Jednak co dziś robotników boli najbardziej? Sprzedaż stoczni, bezsensowne rozproszenie tego, co zbudowało tak wielu ludzi. „Został przekazany majątek stoczni wypracowany przez naszych dziadów i to tak lekką ręką ktoś się pozbył terenów, maszyn, budynków” – mówią stoczniowcy. Dziś wszyscy pragną tego, aby Stocznia do końca pozostała miejscem dającym ludziom pracę. „Nie wyobrażam sobie żeby na tych terenach powstało coś innego, tu jest blisko kanał, blisko otwarte morze innego wyjścia nie ma tylko budować statki non stop, czy większe, czy mniejsze, ale budować. Zawsze znajdzie się ktoś, kto je kupi. ”
Malując swe malowidła „Stocznia” Iwona porzuciła powierzchnie filarów Węzła Kliniczna, od pięciu lat miejsce działań artystycznych w ramach Festiwalu Malarstwa Ściennego. Weszła w szerszą przestrzeń miejską. Nawiązała dialog z ulicą. Ze swymi malowidłami wyszła z izolacji, z „galeryjnego klosza” i wystawiła je na bezpośredni kontakt z „żywym człowiekiem” – widzem spoza zamkniętego kręgu sztuki – twórców, kuratorów marszandów. Wystawiając zapis prywatności na konfrontację w przestrzeni publicznej artystka unaoczniła jednostkowe doświadczenie. Odkrywając intymne wspomnienia stoczniowców, zderzyła je z ogromem jej skali. Czy jednak w Stoczni Gdańskiej – niezwykłym miejscu naznaczonym przez „wielką” historię głos jednostki – zwykłego robotnika nie został stłumiony? Czy nadal jest on obecny? Podobne pytanie zadała sobie amerykańska dziennikarka Shana Penn w swej książce „Podziemie kobiet” poświęconej kobietom współtworzącym Solidarność i podziemną opozycję. Dlaczego jednak nie zaistniały one w oficjalnej, pisanej historii? Dlaczego ich głos nie został usłyszany? To książka o „innej” obecności, podobnie jak również ścienne malowidła Iwony Zając. „Wiadomo, że istniała szczególna, mówiona historia Polski i niemal każdy z nas znał rozmaite jej fragmenty, ale wówczas to mówienie wybuchało na niespotykaną skalę i można było dopełniać sobie brakujące części układanki. To, co mnie wtedy fascynowało, to rozmaitość tonów i pasja, z jaką ludzie mówili o swoich doświadczeniach – utajonych, zapomnianych, skamieniałych. Zaraz zresztą ten lot ożywionej wyobraźni i pamięci został przerwany i nastąpił stan wojenny, połączony z nową traumą. Ale te opowiedziane dzieje już były w nas” – napisała Maria Janion w przedmowie do książki Shany Penn. [4] Niezwykłą, „oralną” historię, inną od tej oficjalnej „pisze” również Iwona Zając w muralu „Stocznia”. To praca o zmianie perspektywy. Na podstawie dziesiątek rozmów ze stoczniowcami buduje ona własną historię podobnie jak Penn, która przeprowadziła wywiady z działaczkami podziemia. „Miałam to szczęście, że ktoś chciał się ze mną podzielić swoją historią – powiedziała Iwona. – Wiele mówi się o społeczno-politycznym wymiarze przemian w naszym kraju, ale mało kto poważnie zastanawia się nad metamorfozami polskich sumień, kondycją jednostki.” Jej zależało na stworzeniu „subiektywnego zapisu historii, kreowanej przez anonimowych ludzi”, utkanej z osobistych narracji. Jednocześnie staje się ona głosem prywatnym i politycznym. W swej pracy „O gramatologii” (De la grammatologie) Jacques Derrida nazwał „pismem” (ecriture) istotę ludzkiej kondycji. Postanowił zastąpić nim wszystkie dotąd czynności: ruchu, myśli, refleksji, świadomości, podświadomości doświadczenia. [5] Badaczki feministyczne poszukują nowego języka oddającego kobiece doświadczenie, swoistego ecriture feminine. Mural Iwony Zając to opowieść o jej własnej stoczni. Jak kiedyś powiedziała o swoim projekcie „stoczni po godzinach”.