Nike Stoczniowa czyli artystka wśród robotników

Nike Stoczniowa czyli artystka wśród robotników

Agnieszka Wołodźko 5.Spotkanie z Panami Stoczniowcami_Fot.M

Tym, co charakteryzuje praktykę artystyczną nowego millenium, jest zmiana miejsca, w którym artysta realizuje swoje dzieło. Oto w ostatnich kilkunastu latach przestało mu zależeć na własnej, wyizolowanej przestrzeni pracowni, w której z dala od społeczeństwa mógłby oddawać się własnej twórczości. Wręcz przeciwnie – obecnie pracuje on w miejskim zgiełku, w bezpośrednim kontakcie z publicznością w mniejszym lub większym stopniu świadomą idei jego działań. Warsztaty, pikniki, gry miejskie, alternatywne wędrówki w urbanistycznych przestrzeniach, a przede wszystkim aktywności podejmowane na rzecz społeczności zamieszkałych w zaniedbanych dzielnicach, stały się standardem obecnego życia artystycznego. Niestety, jak zauważa poznański socjolog Rafał Drozdowski, większość tych praktyk ma charakter efemeryczny, wydaje się być jednorazowym działaniem dokamerowym, którego chwilowość nie pozwala na stworzenie bodaj tymczasowej wspólnoty, łączącej publiczność uczestniczącą w projekcie i artystę, pełniącego funkcję reżysera akcji. Wydaje się, że motywem, którym kieruje się w wielu wypadkach artysta, jest chęć jak najszybszego wykonania dokumentacji, by następnie przenieść ją do „oswojonej” przestrzeni Internetu, a tym samym wykorzystać ją do autopromocji w środowisku artystycznym lub w gronie swoich znajomych[1]. Przy okazji należy wspomnieć o łatwości pozyskania grantu na działania na rzecz społeczności lokalnej, co jest znaczącym stymulatorem podejmowania przez artystów tego rodzaju działań.

Na powyżej zarysowanym tle pragnę zwrócić uwagę na projekt Stocznia gdańskiej artystki Iwony Zając, mający charakter relacyjny w stosunku do społeczności zatrudnionych tam robotników. Z tego względu można by pokusić się o porównanie jej działań do swoistego fenomenu w sztuce polskiej, jakim było I i II Biennale Form Przestrzennych organizowane w Elblągu w latach 1965 i 1967. O ile jednak działania elbląskie miały charakter krótkotrwałej współpracy pomiędzy środowiskiem artystycznym i robotniczym, a jej wynikiem były obiekty umieszczone w pejzażu miasta, to w przypadku projektu autorstwa Zając przybrał on charakter procesualny, charakterystyczny dla tzw. „nowej sztuki publicznej”.

Czas wyjaśnić, na czym polegała jego specyfika. Otóż artystka, jako rezydentka słynnej Stoczni Gdańskiej, mająca na jej terenie pracownię od 2002 roku[2], była świadkiem przemian zachodzących na terenie tego zakładu, podejmowanych prób jego prywatyzacji, stopniowego upadku i zwalniania załogi. Spotykając się ze stoczniowcami na co dzień, postanowiła nagrać swoje rozmowy z nimi. Tym gestem wpisała się w nową rolę ponowoczesnego artysty, którą opisują i analizują tacy badacze jak choćby Claire Bishop, Mika Hannula czy Hal Foster. Dzisiejszy twórca wsłuchuje się w narracje społeczne po to, by nadać im odpowiedni kształt estetyczny i uczynić je czytelnymi dla szerszej publiczności. Szczególnie cenne jest, zdaniem Fostera, gdy artyście udaje się wydobyć na światło dzienne historie wyparte z powszechnej świadomości, zdominowane przez narrację dominującą czy, używając kolokwializmu, skrycie „zamiecione pod dywan”.

Iwona Zając przeprowadzała wywiady ze stoczniowcami zatrudnionymi w „kolebce Solidarności” w momencie szczególnym dla tego legendarnego zakładu pracy – gdy, stojąc na krawędzi bankructwa, był prywatyzowany i restrukturyzowany, a część jego bezużytecznego już majątku na oczach robotników likwidowano. W nagraniach stoczniowcy mówią o swojej emocjonalnej relacji z miejscem, w którym spędzili całe swoje dorosłe życie, o motywacjach, które kierowały nimi przy wyborze zawodu, o poczuciu niedocenienia, niesprawiedliwości w obliczu upadku stoczni.

Z zebranych wypowiedzi artystka wybrała najbardziej znaczące fragmenty i za pomocą szablonu namalowała je na murze oddzielającym stocznię od reszty miasta. Wzdłuż niego codziennie przechodzili stoczniowcy przemieszczający się na trasie pomiędzy przystankiem kolejki elektrycznej a bramą ich zakładu. To ten właśnie mur w czasie sierpniowych strajków pokonany przez Wałęsę brawurowym skokiem, od 2004 roku, dzięki muralowi Zając, zaczął przemawiać głosami innych, anonimowych pracowników. Trudno się dziwić ich utożsamieniu się z tą pracą.

W ten wielogłos stoczniowych narracji artystka wpisała też samą siebie, traktując własną obecność w tym miejscu jako naturalną przynależność do lokalnego środowiska. W centrum muralu umieściła więc swój akt, spoza pleców którego wyrastały niczym skrzydła dwa ramiona dźwigów symbolicznych dla stoczniowego pejzażu[3]. Ta namalowana figura została przez robotników ochrzczona mianem „Stoczniowej Nike”.

Wydawałoby się, że wspomniany mural stanowił dzieło skończone i zamknięte. Jednak rzeczywistość wymusiła przełamanie tej formuły i zmotywowała artystkę do podjęcia tego wątku ponownie. Gdy pod koniec 2012 roku okazało się, że mur zostanie zburzony w związku z budowaną drogą łączącą centrum Gdańska z tzw. „Młodym Miastem” powstającym na terenach postoczniowych, pojawił się problem muralu, który zdążył już silnie zaistnieć w gdańskiej estetyce urbanistycznej i zyskał miano „dobra narodowego”. Padały propozycje przeniesienia fragmentu muru wraz z muralem w inne, czcigodne miejsce. Na szczęście Zając nie wyraziła na to zgody, dzięki czemu jej praca nie zafałszowała swego pierwotnego przesłania i nie podzieliła smutnego losu szczątków berlińskiego muru rozrzuconych w różnych częściach świata i odartych z pierwotnego znaczenia. Artystka uznała, że skoro mur znika, jej mural musi również podzielić ten los. Postanowiła jedynie nie dopuścić do dramatycznego performansu, jakim niewątpliwie stałby się widok buldożerów niszczących ściany pokryte wypowiedziami stoczniowców. Dlatego chłodne zimowe dni końca 2012 roku upłynęły jej na stopniowym zamalowywaniu na czarno wcześniej naniesionych tekstów.

Perspektywa destrukcji tej pracy dała artystce impuls do zajęcia się jej przedmiotem na nowo. Tak więc oto dematerializujący się mural przekształcił się w procesualny, temporalny projekt, polegający na podjęciu na nowo zainicjowanych przed laty wątków. Przede wszystkim jednak na podkreślenie zasługuje inny aspekt, a mianowicie decyzja artystki o odszukaniu swoich dawnych rozmówców. Postanowiła ona bowiem stworzyć pracę audio z wykorzystaniem wcześniejszych nagrań. Traktując autorów zarejestrowanych wypowiedzi jako współtwórców swojego dzieła, pragnęła lojalnie zapytać o zgodę na ich upublicznienie. Śmiem twierdzić, że przy obecnej popularności projektów artystycznych realizowanych przez artystów przy współudziale społeczności lokalnej tak poważne potraktowanie przez artystę swoich partnerów należy do rzadkości. Dla chronologicznego porządku dodam, że ten audialny projekt został przedstawiony gdańskiej publiczności w czasie Festiwalu Hydroactive City w czerwcu 2013 roku[4], a jednocześnie przeniesiony do Internetu, gdzie obecnie znajduje się na stronie www. stoczniaweterze.com. Dzięki temu, zgodnie z zamierzeniem artystki, nadawane za pomocą fal radiowych głosy stoczniowców pozostaną w mieście na stałe.

Stoczniowy projekt Zając wypuszcza coraz to nowe kłącza. Włączenie prac nawiązujących do omówionego muralu do wystawy Telling the Baltic (w postaci haftowanych obrazów i filmu Nike Stoczniowa odchodzi), umożliwiło przeniesienie lokalnego dyskursu na temat postindustrialnych przemian zachodzących w Gdańsku na płaszczyznę międzynarodową[5].

Tyle o procesie twórczym samej artystki, związanym ze stoczniowym muralem. Istniej jednak jeszcze inna warstwa tego projektu, która żyje swoim własnym, niezależnym życiem. Jest nim jego recepcja społeczna. Jak już wspomniałam, środowisko stoczniowców, mające codzienny kontakt z tym dziełem w swej drodze do pracy, w ciągu ośmiu lat obcowania z nim silnie się z nim utożsamiło. Podobnie dla wielu mieszkańców Gdańska stało się ono nieodłączną częścią pejzażu miasta. Wiadomość o planach zburzenia stoczniowego muru spowodowała więc natychmiastowe pytanie o dalszy los muralu. Na tym jednak nie koniec. Wydaje się, że dopiero konstatacja, iż mural ulegnie zniszczeniu, przyczyniła się do zainicjowania dyskursu związanego ze spuścizną terenu stoczni i jego przyszłością. Pojawiły się pytania o to, w jakim kierunku zmierza rozbudowa Gdańska, wątpliwości dotyczące słuszności kreowania „Młodego Miasta”, a w efekcie – próby tworzenia alternatywnych planów urbanistycznych, mocno już niestety spóźnionych. 18 stycznia 2013 roku mur wraz z zamalowanym już muralem runął w blasku fleszy aparatów fotograficznych. Pozostawiam jednak na boku patetyczny wydźwięk tego wydarzenia. To, co wydaje mi się niezwykle istotne dla projektu Iwony Zając, to fakt, iż poprzez tę pracę udało jej się w niezwykle wyrazisty sposób wytworzyć fenomen sfery publicznej, bliskiej Habermasowskiemu wzorcowi, w której istnienie wielu sceptyków całkowicie już zwątpiło.

26.07.2013

Tekst jest przedrukiem ze strony Obiegu. http://www.obieg.pl/recenzje/29338

 



[1] Rafał Drozdowski, Stara i nowa polityczność sztuki publicznej, czyli od sztuki publicznej, która może liczyć na straż miejską, do sztuki publicznej, która może liczyć tylko na siebie, [w:] Sztuka – kapitał kulturowy polskich miast, red. E. Rewers, A. Skórzyńska, Poznań 2010, s. 267–276.

 

[2] Pracownia Zając mieściła się w dawnej centrali telefonicznej, będącej w czasie likwidacji majątku stoczni siedzibą tzw. Kolonii Artystów.

[3] Podobnie jak reszta miejscowego majątku, również i one stopniowo z niego znikają.

[4] Organizatorem festiwalu było Nadbałtyckie Centrum Kultury.

[5] Wystawa pokazywana była w l. 2012–2013 w Karlskronie, Gdańsku i Rostocku w ramach międzynarodowego projektu Art Line.

Najnowsze wpisy